sobota, 19 października 2013

THREE

*Niall*

-Tam, tam! - zaczął machać Harry'emu ręką tuż przed twarzą, wskazując na stojących przy kolorowym budynku przyjaciół. Zayn wyglądał jakby go coś nagle rozbawiło, natomiast Liam, on, hm... wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać. Momentalnie zrobił mu się mętlik w głowie.
- Co jest? - zapytał głośno, gdy koledzy wsiadali do auta.
- Nic, Louis jest w szpitalu w centrum, nic mu nie jest. Właśnie do Ciebie dzwoniłem, a tu patrzę, jedziecie w naszym kierunku.
- I to cię tak rozbawiło, Malik? - prychnął. Ten lekko przytakną głową.
- Ej wiecie, że w centrum jest co najmniej dwadzieścia różnych szpitali, w którym jest Lo...
- Święta Wiktoria.
Nagle nastała cisza i wszyscy spojrzeli się na mnie. Zmarszczyłem brwi.
- Niall... - powiedział Harry z przekąsem, starając się, by jego głos zabrzmiał jak najcieniej. co sprawiło, że mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem, choć ciągle nie wiedziałem o co chodzi.
- Tak?
- Pamiętasz, jak w Boże Narodzenie rok temu...
- Nie! Nie rób mi tego, jak możesz?! - przerwałem mu, lecz ten i tak dokończył swoją myśl.
- ...odwiedzaliśmy cię tam, gdy zatrułeś się rybą?
Liam kaszlnął, dusząc śmiech. Momentalnie sytuacja lekko rozluźniła się. No prawie, jedynie Zayn zachował pełną powagę. Spojrzał na nich, jak na idiotów.
- Ej tam nasz przyjaciel umiera, a wy się tu śmiejecie jak idioci.
Nagła cisza nagle dała się im we znaki.
- J-jak to umiera? - Harry spojrzał na niego rozszerzonymi źrenicami, jakby chciał się nagle na niego rzucić - Przecież mówiłeś, że nic mu nie jest...
- Skup się na drodze - przerwał, wskazując, by spojrzał przed siebie.
- ...I że jest dobrze... Co z nim?!
- Nic, tak mi się powiedziało, no przepraszam...
- My tu chcemy rozładować napięcie, nie pozwalasz nam... - odparł ironicznie.
- No przepraszam, akurat w takiej sytuacji...
Kolejna kłótnia...Spojrzałem na Liama, szukając pewnego rodzaju ratunku, lecz ten tylko pokręcił głową i włożył słuchawki w uszy.
,,Proszę państwa, oto Liam, który zawsze służy pomocą, gdy go potrzebuję, dziękuję, stary... Ja akurat nie wziąłem z domu telefonu.'' - pomyślał Horan, splatając dłonie.
- ...No ale nie, zawsze musisz wszystko zepsuć, bo pan Zayn Malik jest wszechwiedzący!
-  Tak? Na pewno pan Harry 'dopiero skończyłem dziewiętnaście lat' wie więcej?
- Więc ty w wieku dwudziestu jesteś mądrzejszy, ha?!
Oparłem głowę o szybę i lekko przymknąłem oczy. starałem się stworzyć wokół siebie taka jakby przestrzeń odizolowaną od wszystkiego, ale ich głośne krzyki mi to nie uniemożliwiały. Westchnąłem, wpatrując się z śnieżnobiałe pasy biegnące wzdłuż ulicy.  Mimowolnie zacząłem je liczyć. Jeden, dwa trzy...
- I co, może jeszcze powiesz, że wypadek Lou to moja wina?
- Czy ja coś takiego powiedziałem, skup się bo zaraz i z nas będzie krwawa plama!
- .. Krwawa plama?!
...siedem, osiem, dziewięć...
Tak upłynęła mi większa cześć drogi do centrum Londynu. Po dziesięciu minutach, które dłużyły się niemiłosiernie w końcu zaparkowaliśmy na przystanku. Wyglądało na to, że Zayn i Harry już się pogodzili, albo obrazili się.
Przynajmniej nikt nie robił niepotrzebnego hałasu.
Lekko obawiałem się, pchając ogromne, szklane drzwi. Weszliśmy powoli do środka. 
Pierwsze, na co zwróciłem uwagę do sterylny zapach środków dezynfekujących i leków, oraz nienaturalnie białe ściany oświetlane ostrym światłem lamp. W porównaniu do dworu, gdzie był już późny wieczór i wszyscy powoli szli do domów ten budynek wydawał się tętnić życiem, jeśli tak to można określić. Dookoła biegali lekarze zbyt zajęci swoją pracą by zwracać na kogokolwiek uwagę. Harry pierwszy ruszył pewnym krokiem w stronę zatłoczonej recepcji, starając przecisnąć się przez mały tłum, co wcale nie było takie łatwe. Woleliśmy zostać na zewnątrz, więc tylko przystanęliśmy koło wysokiej, starszej kobiety, która intensywnie szukała czegoś w olbrzymiej torebce.
- Dzień dobry, gdzie jest Louis Tomlinson? - powiedział Harry, gdy w końcu nadszedł jego czas w kolejce.
- Hm... - odparła pulchna kobieta za ladą, poprawiając malutkie okulary - Nie ma tu nikogo takiego...
Spojrzeliśmy po sobie.
- Jak to nie ma?! - przez chwilę myślałem , że przeskoczy przez ladę do niej - Chwilę temu go tu odwieziono!
- Ahh... - westchnęła - Chwileczkę... - zaczęła coś stukać za monitorem, po czym odwróciła się do przechodzącego za nią lekarza i coś wyszeptała do ucha. Ten przytakną smętnie i wrócił do swojej pracy. - Sala numer 19, na pierwszym piętrze, ale w tej chwili ma badania i doktor prosił, my nie przeszkadzać..
- Ok, dziękuję. - powiedział pospiesznie i wszyscy ruszyli biegiem po schodach. Przystanęli przy drzwiach prowadzących do sali. Zayn niepewnie położył dłoń na klamce i przystanął, wpatrując się przed siebie.
- Co...?- zaczął Liam.
- Shh... - przerwał mu cicho, nasłuchując.
Niall również lekko pochylił się w stronę dziurki od klucza.


''Tylko błagam, proszę nic im nie mówić, to zdarzyło mi się tylko raz... Ostatni raz.' ''

''Wie pan, że to się może źle skończyć...?''

''Wiem, to było okropne... Ale co ja poradzę? Ale jest aż tak źle?''

''Aż tak źle to nie jest, ale naprawdę... Lepiej dmuchać na zimne''

''Mhm.''

''Więc umowa stoi, ale na pewno nic panu nie jest?''

''Haha, to mi pan ma powiedzieć czy nic mi nie jest, a nie ja panu''

''No tak, źle sformułowałem pytanie. Jak się pan czuje?''

''Nie narzekam''

''Dobrze, że pan nie narzeka, bo nie ma nic gorszego on takiego sknera, ale czy czuje się pan dobrze?''

''No...Tak.''

''No ale nie puszczę tak pana do domu''

''Wiem, zaraz zadzwonię do mamy, albo do kumpla, odwiezie mnie.''

''No dobrze, tu ma pan receptę, lek przeciwbólowy, tylko niech pan je weźmie... jutro rano, tak będzie, hm... bezpieczniej. Przeżyje pan do jutra''

''No nie wiem, chyba nie mam wyboru, bardzo dziękuję za dyskrecje, jest pan wspaniałym człowiekiem''

''Dyskrecja jest niezbędna w tym zawodzie''

Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc o co chodzi. Lekko pchnąłem Zayna do przodu, by wszedł do środka. Ten niepewnie przycisnął klamkę i znieruchomiał w progu.


*Isobel*

Naprawdę nie wiedziała co ma zrobić... Wiedziała,że musi odnaleźć chłopaka, bo jeśli tego nie zrobi nie zazna spokoju. Czemu odjechała, nie wie. Powinna zostać tam mimo wszystko, ehh. Teraz leżała samotnie w ciepłym łóżku i rozmyslała nad tym. Tak, już postanowiła. Justo postanowi go jakims cuden znaleźć. Coś mówił, że ma kumpla mieszkającego na owej ulicy, na której się zderzyli. 
Tak, tam zacznie poszukiwania.
Powoli przymknęła oczy, wkładając słuchawki w uszy i przymknęła oczy, starając się zasnąć.

~***~
Jest trzeci, i jak? Dłuższy niż zwykle :)

poniedziałek, 30 września 2013

TWO

*Zayn*

- Zayn, łap! - usłyszał za sobą krzyk Nialla. Momentalnie odwrócił się, słysząc charakterystyczny brzęk kluczy obijających się o chodnik tuż pod swoimi stopami. Szybko schylił się,by je podnieść, wzdychając. Zerknął w górę - reszta chłopców czekała już w środku jego auta, mordując wzrokiem jego powolne ruchy. Widząc to prawie wskoczył do samochodu, uchylając lekko szybę.
- No dalej! - warknął Harry, splatając dłonie na szyi, gdy ten wkładał kluczyki w stacyjkę. Nie odpowiedział. Odwrócił się tylko i posłał mu tylko jedno ze swoich najgorszych spojrzeń, i znów odwrócił się do przodu, by robić swoje. Dodał gazu i z piskiem opon wjechał na pustą, boczną ulicę Londynu.
Ścisk panujący w samochodzie potęgował napiętą sytuację. Gdyby ktoś przyjrzał się temu z boku od razu zauważyłby, że najbardziej zdenerwowany jest właśnie Zayn. Bladymi, zimnymi dłońmi kurczowo trzymał kierownicę Starał się zachować trzeźwe myślenie, by nie spowodować kolejnego wypadku, ale jakiś głos w środku kazał mu dodać gazu, by prędzej znaleźć się na miejscu. Było to naprawdę ciężkie. Nikt nic nie mówił i jedynym dosłyszalnym dźwiękiem był warkot silnika i kilka odgłosów z zewnątrz, takich jak inne pojazdy, czy śmiech przechodniów. Naprawdę bardzo chciał, żeby ktoś coś powiedział, cokolwiek...
Żeby któryś z chłopaków nagle walnął jakimś tekstem w stylu ,,ale was nabrałem, Louis czeka na zapleczu'',albo chociaż ,,na pewno nic mu nie jest''. Cisza. Sam nie miał dość odwagi, by zacząć rozmowę.
Nie wiedział, dlaczego wciąż przenosił wzrok na przydrożne chodniki. Miał wrażenie,że zaraz zobaczy na nich przyjaciela, ale z drugiej strony bardzo się tego obawiał.
- Pod Nando's? - zapytał w końcu, niepewnym, ledwie dosłyszalnym głosem.
- Tak. - krótko odparł Niall.
Nagle spostrzegł, że samochody przed nim zwalniają i zatrzymują się. Nie wiedząc o co chodzi zrobił tak samo, wyglądając za okno.
- Co jest? - rzucił szybko Liam z tyłu.
- Korek?! - Harry o mało nie wrzasnął i nie zerwał się z siedzenia. Zayn opadł bezsilnie na oparcie.
- Cholera, jeszcze tego tu brakowało... - zaklął pod nosem, wypuszczając wstrzymywane powietrze z charakterystycznym świstem. Po chwili dodał - Oby to nie przez wypadek Loui...
- Nawet tak nie mów, on mówił, że to nie było nic poważnego. - przerwał mu panicznie Niall i znowu nastała cisza.
- Zadzwonię do niego!- powiedział nagle Liam z entuzjazmem i nie czekając na żadną reakcję wyjął telefon, wykręcając jego numer. Rozległ się monotonny sygnał oczekiwania, który trwał około pół minuty. Potem włączyła się sekretarka. Li szybko się rozłączył, a wszyscy spojrzeli na siebie, przerażeni i rozkojarzeni.
- Spróbuj jeszcze raz... - wychrypiał Hazza, lecz niestety sytuacja się powtórzyła. Nie było go po drugiej stronie.
Emocje sięgnęły zenitu. Nikt nie wiedział, co ma zrobić. Zayn poczuł, że nie da dalej poprowadzić samochodu, nie mógł po prostu...
- H-Harry wysiądź, proszę... - powiedział słabym głosem, otwierając drzwi.
- Co?! Po co?!
- Nie gadaj tylko wysiadaj!
Chłopak pośpiesznie wysiadł, przeciskając się przez siedzącego po jego prawej stronie Nialla.
- Co?!- zapytał z irytacją.
- Nie mogę...Proszę. - zerknął na niego błagalnie, chowając twarz w dłoniach - Poprowadź za mnie samochód, a ja... ja pobiegnę szybo z  Liamem i wyprzedzimy ten okropny korek, to w końcu kilkadziesiąt metrów, może odrobinę więcej...
Przez chwilę Styles wpatrywał się w niego, jakby nie wiedział, o co mu chodzi, albo nagle zapomniał języka w gębie. 
- Ok, spokojnie - poklepał go po ramieniu, zamieniając się miejscami i zamykając za sobą drzwi. Zayn wtedy ustalał swój plan, wymyślony naprędce z Liamem, ten szybko się zgodził i obaj ruszyli chodzikiem w stronę restauracji.
Z każdym krokiem starali się przyspieszać. Z daleka rzucił im się kolorowy afisz restauracji, teraz liczyło się tylko to, by dostać się jak najszybciej na miejsce. Nie zwracali już uwagi na ból w nogach i krótki,ciężki oddech, uwięziony w gardle. Podeszwy butów paliły ich niemiłosiernie, serce o mało nie wyskoczyło, jednak nie zwalniali. Nawet przestali już zwracać uwagę na innych przechodniów. Liczyło się jedno.
Wiatr wzmagał się, a niebo spowiło kilka ciemnych chmur. Gdy tylko chłopcy dobiegli pod lokal zaczęli rozpaczliwie rozglądać się dookoła, co zwróciło uwagę kilku klientów. O dziwo nigdzie go nie było.
Liam pewnym ruchem ręki wskazał na drzwi wejściowe, lecz Zayn wyprzedził go i nawet na niego nie zerkając wszedł do środka. Musiało to wyglądać jak wejście smoka. Zayn mocno pchnął drzwi, lecz te okazały się nadzwyczaj lekkie. Delikatnie uśmiechnął się pod nosem, obejmując wzrokiem całe, dość duże pomieszczenie. Było tam tylko kilka osób, lecz żadnej z nich nie szukał. Zaczął poważnie martwić się, co mogło stać się z przyjacielem.
- Louis? - zawołał kolegę, lecz nikt mu nie odpowiedział.
- Może poszedł do łazienki...?
Uniósł brwi, pytająco spoglądając na kolegę.
- Serio?! Przecież... - zmarszczył czoło.
Wtedy za ladą pojawiła się kelnerka niosąc jakąś szmatkę i zabierając się za polerowanie lady. Przyjaciele spojrzeli na nią, po czym lekko przybliżyli się.
- Przepraszam...? - zapytał Liam
- Tak, coś panom podać? - zapytała, przenosząc na nich wzrok.
- Nie... Szukamy kolegi. Miał wypadek przed restauracją i ...
- Taki niski brunet? Z tatuażem ptaka na przedramieniu? - przerwała im, odkładając ściereczkę.
- Tak! Właśnie, niech pani powie, gdzie on jest?! - Zayn położył dłonie na świeżo wytartym blacie, zostawiając odciski palców. Kelnerka westchnęła.
- Hm... zobaczyłam go przed lokalem, siedzącego smętnie pod murkiem. Zapytałam o co chodzi... Krwawił. Wprowadziłam go szybko do środka, ale prawie nie kontaktował. Więc... cóż, zadzwoniłam po karetkę.
- O mój Boże... - Liam lekko przeczesał włosy, przygryzając wargę.
- A gdzie go przewieziono? - zapytał Zayn.
- Do szpitala św. Weroniki w centrum.
-Ale był przytomny? - wyrwał nagle Liam. Stres nie działał na niego korzystnie.
- Nie do końca.. Był, hm, odurzony...
- Ok! - urwali, wybiegając z lokalu - Dziękujemy!
Gdy tylko znaleźli się z powrotem na chodniku Zayn przystanął, po czym zawrócił.
- A miał przy sobie telefon? - zwrócił się ponownie do kelnerki.
- Nie wiem, chyba miał...
- Uhm... - nic więcej nie odpowiedział . Wyszedł, wyciągając komórkę z kieszeni i podchodząc do Liama, który przestępował nerwowo z nogi na nogę.
- Do kogo dzwonisz? -zapytał.
- Do Nialla.
~ *** ~
I jak? Wiem,że jest gorszy od pierwszego, ale mam
mało czasu, mam nadzieję,że następne będą ok. :)
Czekam na komentarze <3 
Kocham Was.

środa, 18 września 2013

ONE

*Louis*

Jechał dość szybko, nie zwracając zbytnio uwagi na drogę. Dobrze wiedział, że jest już spóźniony ponad dziesięć minut, ale nie przejmował się tym. Rozkoszował się chwilą, wsłuchując się w monotonny dźwięk kółek toczących się po londyńskim chodniku. Mimo wieczornej pory i wiosennej aury było całkiem ciepło. Co chwilę powiewał tylko chłodny wiaterek, na który Louis wcale nie zważał. Jechał przed siebie, rozmyślając nad wszystkimi sprawami, które były dla niego znaczące. Specjalnie wybrał dziś dłuższą drogę, by mieć więcej czasu. Nagle poczuł wibracje telefonu w tylnej kieszeni spodni. Dzwonił Niall. 
Zatrzymał deskorolkę i po chwili wahania nacisnął zieloną słuchawkę.
- No czeeeeść. Co tam? - odparł pogodnie, jak gdyby nigdy nic specjalnie przedłużając ,,e''.
- Gdzie jesteś?! Miałeś być piętnaście minut temu! - usłyszał uniesiony głos kolegi.
- Spokojnie, jestem w drodze, będę za pięć minut, dobrze? - w jego głośnie nie dało się nie słyszeć nutki ironii. 
- Ok, tylko się pośpiesz!
- Pa! - krzyknął tylko i szybko się rozłączył.
Wcale nie zamierzał się bardziej spieszyć, a nawet postanowił trochę zwolnić. Odepchnął się pewniej nogą, zjeżdżając na ulicę. Gdy tylko to zrobił, natychmiast pożałował, że wtedy zajął się telefonem. Zza zakrętu wprost na niego pędziła żółta taksówka, a odległość między nimi wydawała się maleńka. Spanikowany nie wiedząc co zrobić w tak krótkim czasie zacisnął mocno powieki. Najprawdopodobniej gdyby było więcej czasu na reakcję - wycofałby się. Ale było za późno. Pojazd uderzył w niego, nie utrzymał równowagi. Jedyne co potem usłyszał to ryk klaksonu i pisk hamowanych opon. 
***
Minęło kilka sekund zanim znów odzyskał przytomność umysłu. Poczuł ogromny ból w kostce, przed oczami stanął mu niewyraźny obraz jakiejś kobiety, pochylającej się nad nim. Wytężył bardziej wzrok, by móc się jej przyjrzeć, biorąc jednocześnie głęboki oddech.
Wyglądała co najmniej na zaniepokojoną, nie... Zaniepokojona to zbyt łagodne słowo, ona była przerażona.
- Nic panu nie jest? - powiedziała do niego, cała dygocąc. Zmarszczył brwi, jakby nie wiedząc o co chodzi.
- N-nie, wszystko ok...- za wszelką cenę starał się, by jego głos zabrzmiał w miarę normalnie Drżał na całym ciele, co wcale mu tego nie ułatwiało. Zaczął przyglądając się jej uważniej. Miała dość delikatne rysy, duże, błękitne oczy były podkreślone mocnym makijażem, a usta lekko muśnięte szminką o chłodnym, brzoskwiniowym odcieniu. Włosy sięgające do pasa splecione były w warkocz, z którego wystawało kilkanaście jasnych kosmyków. Miała na sobie idealnie dopasowane, czarne dżinsy i trampki, a jasny t-shirt z nadrukiem idealnie dopasowywał się do krótkiej, skórzanej kurteczki.
- Ale na pewno? Nic pana nie boli, nie jest panu słabo? Boże...
Złapała go pod ramię, pomagając wstać. Oszołomiony nie mógł wcale do końca utrzymać równowagi, noga strasznie go bolała. Przytrzymał się lekko o maskę samochodu, przecierając powieki.
- Nie, wszystko jest w porządku, tylko... - zawahał się, po czym dodał z niepewnym uśmiechem - Wiesz, trochę się potłukłem.
- Wsiadaj, zawieziemy cię do szpitala. - pociągnęła go lekko za rękę  w kierunku drzwi taksówki, które pozostawiła otwarte.
- Nie, dzięki, poradzę sobie.
Spojrzała na niego jak na wariata, unosząc jedną brew w zadziornym uśmieszku. Humor widocznie jej powrócił.
- Naprawdę?
- Tak...
- Oj coś mi się wydaje, że nie. Przecież nie zostawimy cię tu samego... Jeszcze pozwiesz nas do sądu. A co do odszkodowania. - mina od razu zeszła jej z twarzy - Teraz nie miałabym ci z czego oddać, może za miesiąc, co? Szybko zarobię i pierwsze co zrobię to ci oddam, obiecuję.
- Nie chce twoich pieniędzy, mam dość swoich. - odparł szorstko, ale za chwile tego pożałował.- Um... Przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć. - Posmutniał lekko.
- Nie, zabrzmiało normalnie. - westchnęła, naciągając rękawy na nadgarstki.
- Jeszcze raz przepraszam... - spojrzał niepewnie w jej stronę, uśmiechając się - Słuchaj, nic mi nie będzie, j-ja idę do kumpla mieszka w bloku obok, naprawdę. Dobrze?
- A co jak cię zostawię samego i zemdlejesz, albo coś innego się stanie? Nie mogę tak! Może cię odprowadzę?
- Nie trzeba, proszę, naprawdę... Wszystko jest ok, spieszę się trochę... -Oderwał rękę od maski, wskazując na domki przy ulicy na drugiej stronie- T-to pójdę...
Oddalił się zaledwie kilka kroków, obca blondynka nie spuszczała z niego wzroku.
- Kulejesz! - rzuciła mu nas pożegnanie, na co on machną lekceważąco ręką. Nie chciał być kłopotem dla jakiejś obcej osoby, nie znosił tego. Potem sumienie nie dawałoby mu spokoju, co byłoby jeszcze gorsze. Wolał sam dostać się do szpitala. Wiedział,że ona wciąż śledzi każdy jego ruch więc przyspieszył tępa. Nie jechał, szedł. Deskorolkę trzymał nieporadnie w prawej ręce. Starał się nie stąpać na lewą nogę, która coraz bardziej dawała się ze znaki.
Obejrzał się za siebie, taksówka zniknęła mi z oczu. Ciężko oparł się o ścianę najbliższego budynku, oddychając z ulgą. Ostrożnie uniósł chorą nogę, stojąc tylko na prawej. Myśli krążyły mu jak szalone, wciąż cały drżał, wstrząśnięty sytuacją, jaka zaszła zaledwie kilka minut temu.Chwilę tkwił tak w bezruchu, wpatrując się w punkt daleko przed nim, gdy z zamyślenia wyrwał go dźwięk telefonu. Zaśmiał się do siebie cwaniacko, odbierając połączenie.
- H-halo? - jego głos zabrzmiał, jakby zaraz miał się rozpłakać. Speszył się lekko, wcale nie chciał,żeby tak zabrzmiał. . Czół ból. Z drugiej strony ucieszył się, na widok imienia Nialla w swoim telefonie, miał nadzieję, że zaraz przyjdą i mu pomogą.
- Louis! Co się stało, gdzie ty jesteś? Minęło już dziesięć minut, stary, jak tak dalej będziesz robił to będzie źle. Przez ciebie marnujemy nasz cenny czas, którego jest tak niewiele, ehh... Kiedy będziesz, co? Jutro może dotrzesz?!
Cisza oznaczała, że teraz jego kolej na wypowiedzenie się. Głupio mu było to wszystko słyszeć, w końcu to nie z jego winy. Wziął głęboki oddech.
- Ja... Miałem wypadek samochodowy...- urwał w pół zdania czekając na jego reakcję. Ale usłyszał tylko długa ciszę. Przez chwilę myślał,że kumpel rozłączył się, ale wciąż był na linii.
- Żartujesz?! - powiedział w końcu.
- Nie... P-potrącił mnie samochód...
Znów przez chwilę nic nie odpowiadał, jakby przetwarzał to wszystko, co przyjaciel mu powiedział. 
,,Co jest? Coś nie tak?'' - Lou usłyszał czyjś głos w oddali, w słuchawce, lecz nie mógł rozpoznać do kogo należał. Zapewne do kogoś z zespołu.
- Louis? - odezwał się w końcu Niall, ignorując pytanie owej osoby.
- Tak?
- Alee... Wszystko gra, jesteś cały?
- Mniej więcej...
- Czyli? Mów trochę jaśniej! - uniósł z lekka ton.
- Boli mnie noga.
- I nic więcej?
- Głowa... - odparł, po krótkim namyśle.
- A nie jest ci słabo?
Już miał mówić, gdy znów przerwał mu głos z zewnątrz w słuchawce  ,,Ej, co się stało, gdzie Louis?!'' Był głośniejszy i wyraźniejszy, wydawałoby się, że należał do Harry'ego. Nie zwracając na to uwagi odpowiedział na wcześniej zadane pytanie.
- Niee, chyba nie.
Znów w słuchawce dało się słyszeć czyjś głos, ,,Co jest?!''  Niall uciszył go i kontynuował.
-Ej, słuchaj, weź gdzieś usiądź, my zaraz szybko po ciebie przyjedziemy. Czy może bardzo źle się czujesz i wezwać karetkę. Ci, co cię potrącili nie chcieli ci pomóc?!
- Ja nie chciałem, nie, nie wzywaj, Czuję się w miarę dobrze...
- Gdzie jesteś? - powiedział już poważniejszym tonem.
Louis powoli rozejrzał się dookoła. Nawet nie wiedział gdzie się znajduje, nie zwracał na to wcześniej uwagi. Dopiero po chwili jego wzrok przykuł szyld zawieszony na budynku obok. ,,Nando's''...
- Hm, jestem koło Nando's, niedaleko studia...
- Ok, już jedziemy, trzymaj się, stary! - powiedział szybko, nawet nie dokańczając ostatniego słowa, rozłączył się.
Louis odsuną deskorolkę, siadając na chodniku koło restauracji. Nie miał ochoty tam wchodzić. Wydawało mu się,że za murkiem będzie mniej widoczny. Noga okropnie go piekła i pulsowała, ale starał się o tym nie myśleć. Oparł bezradnie głowę o ścianę, czując coraz chłodniejszy wiatr. Wypuścił powietrze gardłowo, przymykając lekko powieki. Czół się fatalnie. Nagle poczuł, że coś ciepłego i mokrego spływa mu po policzku.
Krew.
~  * * *  ~
Ok to pojawił się rozdział pierwszy, po dość długiej przerwie, co sądzicie?1  Proszę o komentarze! :)
Chcesz być informowany? Podaj w komentarzy tutaj lub w zakładce ,,KONTAKT + PRENUMERATA'' jakiś namiar na siebie, najlepiej twitter lub ask.fm. :)
Zapraszam też do obejrzenia zwiastunu opowiadania. i zapoznania się z bohaterami w zakładce ,,BOHATEROWIE''.
Już niedługo pojawi się rozdział drugi,. kocham Was, misie! <3

piątek, 23 sierpnia 2013

PROLOG

*Isobel*

Miała dość. Życie nie miało już sensu, a zacząć od nowa to też spore wyzwanie. Ale postanowiła, że da radę. Nie da mu tej satysfakcji, że z nią skończyło.
Siedziała teraz samotnie na ławce, obserwując kilku kumpli ze starej szkoły, jadących na rowerach w jej kierunku. Nie zatrzymali się, nie powiedzieli zwykłego ,,cześć''. Nie zdziwiło jej to zbytnio, od kilku dni nikt jej nie szanował, nawet nauczyciele krzywo na nią patrzyli.
Kolejną osobą, która przykuła jej uwagę była starsza kobieta w purpurowym kapeluszu. Nie chciała usiąść koło niej, choć Isobel zrobiła jej miejsce, a to była jej ulubiona ławka. Czekała na niej na nieżyjącego od roku męża. Rzucił się pod pociąg, dowiedziawszy się o swojej nieuleczalnej chorobie. Według Is zrobił najgorszą rzecz - przegrał sam ze sobą. Rzadko słyszała o samobójstwach dorosłych ludzi w sile wieku, dlatego z całego serca współczuła tej kobiecie, dobrze wiedziała przez co przechodzi. Lecz sprawa owego mężczyzny powracała do niej bardzo często, rozmyślała, co skłoniło go do tak radykalnego czynu? Może przeczytał artykuł w gazecie o człowieku, który z rozpaczy popełnił samobójstwo, może wtedy to było ,,modne'' i zdesperowany nie widział dla siebie innej drogi? Rok temu nie interesowała ją sezonowa moda, samobójstwa czy artykuły w gazetach. Była wtedy jak żaba. Gdy umieści się ją w wodzie ze swojego stawu, którą zacznie się jednocześnie podgrzewać ona nie będzie zauważała zmian otoczenia aż do wrzenia. Będzie zgubiona, nie zdoła się wydostać. Ale gdyby wrzucić ją od razu do gorącej wody ona za wszelką cenę będzie próbowała się wydostać i wyjdzie poparzona, ale żywa.* Tak samo ona nie zauważała zmian na gorsze w swoim otoczeniu, a może nie chciała już ich zauważać. Dopiero, kiedy sytuacja osiągnęła zbyt gorącej temperatury. Wtedy wycofała się, przez co wszyscy ją znienawidzili. Chciała przekraczać granice, dobrze się bawić. Zawarła toksyczne znajomości, które świeciły jasnym światłem. Zbyt jasnym. Oślepiała ją wizja bycia popularną i zadawania się z samą szkolną śmietanką. Tak zostawiła swoich starych znajomych, nowi otwierali jej więcej możliwości, by zapomnieć o bólu. Jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy Isobel miała piętnaście lat. Od tego czasu najlepszym dla mniej dniem były jej osiemnaste urodziny - wyjście z sierocińca. I właśnie wtedy woda zaczęła się powoli podgrzewać. 
Teraz był maj. Podobno najpiękniejszy miesiąc w roku. W szkole nie miała życia - jej znajomi, przyjaciele, wszyscy się od niej odwrócili, wycofała się dwa razy. I to był błąd, za każdym razem większy. Postanowiła więc porzucić szkołę. Był to ostatni rok nauki w niej, więc mało straci. Jej planem na chwilę obecną była przeprowadzka do Londynu, gdzie wynajęła sobie za oszczędności małe mieszkanko, na czynsz postanowiła zarobić, gdy znajdzie pracę. Nie chodziło jej o jakiś stały zarobek, mogłaby nawet być woźną w przedszkolu. Byleby móc jakoś żyć. 
Taksówkę zamówiła na wpół do siódmej. Jeszcze tylko piętnaście minut czekania. Dla niej to było aż piętnaście minut, bo tylko tyle dzieliło ją do nowego życia. 
Wsunęła wielką, czarną torbę na ramię w podążyła wzdłuż alejki na parking, gdzie miała zastać czekający na nią samochód.


~  * * *  ~
Oceńcie! :) 
Chciałam Was zapoznać z jej życiem, rozdziały mam nadzieję, że będą ciekawsze. 
Chcesz być informowany? Podaj w komentarzy tutaj lub w zakładce ,,KONTAKT + PRENUMERATA'' jakiś namiar na siebie, najlepiej twitter lub ask.fm. :)
Zapraszam też do obejrzenia zwiastunu opowiadania. i zapoznania się z bohaterami w zakładce ,,BOHATEROWIE''.
Czekam na komentarze, kocham Was xo.

*porównanie pochodzi z książki P.Coelho ,,Zwycięzca jest sam''.